I znowu byliśmy w niebie 🙂
A najlepsze jest to, że lot startował koło 12, leciał z 14 godzin, a na miejscu było o 19. Mieliśmy antyjetlagowy plan, żeby nie iść spać (pomimo pierwszego w życiu lotu w biznesie na długiej trasie… w końcu teoretyczna podróż poślubna zobowiązywała do odrobiny luksusu ;-)), więc oglądaliśmy filmy jeden po drugim, choć dookoła większość spała. Ale dzięki temu steward powiedział nam, że widać zorzę!
Niestety zrobienie zdjęcia zorzy z lecącego samolotu jest dość ciężkie, coś tam niby mamy, ale rozmazane, zaszumione i w ogóle ble, musicie uwierzyć na słowo 🙂 Pięknie było, jeszcze z gwiazdozbiorem Oriona, normalnie się wzruszyłam.