Pisałam tu już parę razy jaką „miłością” darzę piątkowe popołudnia. Nie wiem, dla mnie to jest moment totalnego wyczerpania bateryjek, a w ten piątek wyczerpanie dotarło do momentu, gdy o 17:05 przyłożyłam głowę do poduszki i zorientowałam się w rzeczywistości półtorej godziny później…
Nie wiem, czy tam w tle nie ma jakiegoś przeziębienia, bo poziom energetyczny ostatnio lekko kulawy, ale cóż… przy ilości imbiru, cytryny i kurkumy jaki przyswajam, to żadne cholerstwo nie powinno mieć wstępu.
A co do dzisiejszej fotografii – nie miałam pomysłu, więc stwierdziłam, że w końcu zrobię fotę o tym, jak paczkomaty pięknie wyprowadzają na spacer.
Jest to fajniejsze niż pies, chociażby o tyle że niekoniecznie trzeba wychodzić w największą ulewę (i zero zapotrzebowania na woreczki! :D). A jednak w końcu wyprowadzi Cię z domu prędzej czy później.
Nawet się cieszę, że jednak te parę minut do tego paczkomatu jest. Bo jakoś tak, żeby się wybrać przejść bez celu to gorzej, a po paczkę jakoś łatwiej. Niby to samo wyjście z domu. A różnica ogromna 😀