W sumie tak powinno być zawsze – że siadam wieczorem i coś tu wypisuję na to daily…
Tylko z drugiej strony to jest też trochę ryzykowne, bo wszystkie świeże emocje są bardziej odczuwalne i człowiek nie ma tego lekkiego dystansu do wydarzeń.
Dziś jedyne, o czym tak naprawdę mogę myśleć, to to, jak mnie przeczochrała rehabilitacja. Tak, jest lepiej, tak, mam większy zakres ruchu, tak, widzę postępy, ale kurczaczki… boli. I to boli tak, że trudno to zignorować. Ale było powiedziane, że będzie boleć.
I było też powiedziane, że trzeba chodzić, więc poszliśmy do paczkomatu i po bułki (chyba już wspominałam, że ta nasza piekarnia tu obok to złoto, jest otwarta przez większość czasu). Po drodze zrobiłam to powyższe zdjęcie – nawet wyobraźcie sobie, że wzięłam ze sobą specjalnie aparat!
I wcale nie dlatego, że nie miałam totalnie pomysłu na fotę, a o tym, żeby zahaczyć o bez rosnący na dzielni myślałam już wcześniej. W ogóle to niesamowite, że ten bez rośnie tak po prostu, nisko i wcale nie jest połamany. Mnie już nawet korci, żeby parę gałązek zabrać do domu a niby uważam się za praworządnego obywatela… 😉
A niedługo już będą konwalie… =) Tu będzie łatwiej, bo to własny ogródek 😀