Piątek, trzynastego.
Szkoda, że czarny kot z teściami na wywczasach, bo byłby idealny motyw na dzisiejsze zdjęcie 😉
A tak to jest kwiatuszek zielistki. Lubię ten moment, w którym kwitnie. Rośnie to jak dzikie mi tu i w sumie już nie do końca wiem co z tym robić 😉 na razie mam jeszcze 2 „zapasowe” jakby zielistka-matka padła. Choć to w sumie jest taka matka, że jest pewnie dziesiątym czy dwudziestym pokoleniem pewnej zielistki, którą moja mama wieki temu dostała od koleżanki 😉 Nawet nie zliczę ile ja sama tych „pająków” (swoją droga to się tak pięknie i adekwatnie nazywa po angielsku – spider plant) rozdałam, a ile poszło na kompost 😉
I w sumie roślinka jak roślinka, jest spoko choć nie budzi emocji. No właśnie z wyjątkiem tego jednego, nie za długiego momentu, w którym kwitnie 😉