I znowu coś ulotnego zatrzymanego na chwilę przez przypadek…
Teściowie mają kawał działki, ni to łąki, ni to sadu, ni to lasu. Od czasu do czasu trzeba ją skosić, bo inaczej nie dałoby rady dojść do płotu z drugiej strony.
Poszłam wyzbierać resztę poziomek (:>) i M. do mnie, że jak chcę, to tam dalej są dzwoneczki, i żebym je sfotografowała albo zerwała, bo zaraz będzie tam kosił. No a jak uratowałam jedne dzwoneczki przed kosiarką, to jeszcze parę innych kwiatków przecież też uratuję, nie będę taka wybiórcza.
Lubię takie łąkowe bukiety. Bardziej niż wycyckane kwiaty z kwiaciarni, z dystyngowanych odmian, na które trzeba chuchać i dmuchać. Jakoś tak… jest mi mentalnie bliżej do czegoś, co rośnie jak chce, gdzie chce i kiedy chce, nie przejmuje się niesprzyjającymi warunkami, umie urosnąć tam, gdzie teoretycznie nic nie powinno rosnąć, i jest przy tym piękne w swej prostocie.
To jest coś, do czego zawsze dążyłam. Żeby rozwijać się nawet gdy warunki nie sprzyjają, nawet gdy jestem tam, gdzie niekoniecznie docelowo chciałabym być. I nawet teraz – gdy, jak mi się wydaje, zawinęłam do docelowego portu – nie chcę spoczywać na laurach. Zawsze jest coś, co można zrobić lepiej.
A jak człowiek się nie obawia, że tragedia się stanie, gdy sobie połamie paznokcie lub nabije siniaka, to morze możliwości rozlewa się jeszcze szerzej… 🙂 Uwielbiam to poczucie sprawczości, poczucie, że naprawdę niemożliwe nie istnieje, że chcieć to móc. Czasem trzeba się urobić po łokcie, czasem człowiek ma wszystkiego dość, ale tak – chcieć to móc. Tylko trzeba mieć realistyczne zachcianki 😀
PS. Tak, wiem, koszenie ma aktualnie słaby PR, ale tu nie ma ustandaryzowanego trawnika, większość i tak jest pod drzewami i koszone jest z 2x do roku „w przejściu”. Pszczółki nadal mają czym się żywić