Tak mi się ten „book nook” spodobał, że dziś jeszcze w docelowym ustawieniu (które to, gdy to piszę, jest już lekuchno zmienione, ale sens zostaje ;-)) na półeczce – choć musiałam zrobić małą kombinację alpejską wśród wszystkich notesów, żeby zrobić na to miejsce.
Dodatkowo zestaw musiał trafić na mężowski warsztat, bo małe chińskie rączki nie do końca dokładnie zrobiły włącznik światełka i traciło kontakt. Dobry taki mąż, co to wszystko potrafi naprawić 😉
Tak sobie myślę, że fajnie byłoby mieć taki kawałek regału, gdzie od czasu do czasu w książkach stoi takie coś, jeszcze najlepiej z przerobionym zasilaniem, żeby można było na raz wszystkie uruchamiać i żeby działało na prąd a nie baterie. Ale to pieśń przyszłości, będę szczęśliwa jak już będziemy na tym etapie, żeby mieć przestrzeń na takie pierdołki 😀
W każdym razie moje wewnętrzne dziecko wychowane w ubiegłym wieku na braku wszystkiego, co kolorowe, nadgania aktualnie wszystkie te papiernicze rzeczy i mam nadzieję, że dotrę do takiego momentu, kiedy stwierdzę „już dość”, mam wszystkiego po uszy. Bo na razie to lista rzeczy, które bym chciała mieć, rośnie i rośnie. Może i mam wszystko, czego potrzebuję, ale na pewno nie mam wszystkiego, co mogłabym ewentualnie wykorzystać, gdyby tylko nadarzyła się okazja 😀