Słyszałam taki przesąd, że jak kobieta ma okres, to nie powinna piec chleba.
Nigdy się do tego nie stosowałam i przez te bez mała 18 lat (właśnie sobie zdałam, że moje pieczenie chleba jest pełnoletnie! :D) nigdy nie zauważyłam żadnej różnicy.
Ale dziś to było rzeczywiście wyzwanie, inne mąki, pomylone proporcje i w ogóle blebleble. Ratowanie na oko, bo waga się zresetowała, wyższa matematyka, która mnie przerastała o 7 rano przed kawą i w ogóle pogodzenie się z tym, że wyjdzie gniot.
A wyszedł jeden z lepszych chlebów w ostatnim czasie.
To jest znana zasada, że jak coś nam nie idzie i finalnie odpuszczamy i robimy jak bądź, to wynik czasami jest lepszy niż spodziewany.
Jak nie ma ciśnienia, oczekiwań, parcia na wynik, to zawsze jakoś lepiej wszystko wychodzi.
Im mniej nam zależy, tym lepsze efekty.
Taki trochę paradoks, bo jak się wyluzować w momencie, gdy potrzebujemy takich dobrych wyników na 100%?… 😉
Jak chcieć ale nie oczekiwać?
To jest w sumie główna lekcja jaką odrobiłam w ostatnich latach. Dążyć do czegoś, chcieć, a nawet pragnąć, ale nie oczekiwać, że będzie tak jak chcę. Nie tworzyć presji. Zaufać. Uwierzyć.
Nie jest to łatwe, szczególnie w rejonach, gdzie czuję się niepewnie, gdzie tak na rozum to nie ma prawa się udać.
Ale z drugiej strony mam tak grube dowody, że ta teoria działa, że ciężko się do niej nie stosować… 😉