A nawet się jeszcze dobrze pakować nie zaczęłam, chcemy zabrać lodówkę turystyczną, i masę innego sprzętu… ja nie wiem, niby kombi, ale będzie po dach jak nic. A jeszcze dzieciaki będą raczej z większym niż mniejszym bagażem.
Zawsze tak jest. Już potrafię wyjść z domu tylko z kluczami i telefonem (szczególnie od czasów Google Pay), nawet bez szmineczki, chusteczek i pilniczka i masy innych prawdopodobnie-potrzebnych rzeczy. Ale wyjazdy?… ZAWSZE, ale to ZAWSZE masa szpeju. Bo aparaty, bo coś tam, bo jedzenie, bo tysiąc opcji, bo coś akurat trzeba przewieźć, bo to dla dzieci, bo tam gdzieś coś potrzebne, bo to może się przydać… Obłęd.
Dobrze, że jestem dobra w tetrisa. Wiem, że spakuję ten samochód. Że na przykład jak sześciolatka jedzie w foteliku, to miejsce pod fotelem przednim jest idealnym schowkiem na buty na przykład. Albo na skrzynkę z rzeczami do spawarki 😀 (true story, jest zapotrzebowanie akurat takie).
Trochę już jestem zmęczona procesem pakowania tej fury choć nawet nie zaczęłam. Ale WIEM jak to jest.
Jakoś jak zna się „ból” czegoś, co ma nastąpić, to jest gorzej, niż gdy jest to coś, czego jeszcze nie doświadczyliśmy i mamy tylko mgliste pojęcie.
Jest wiele rzeczy, które zrobiłam w życiu, ale których nigdy nie podjęłabym się drugi raz wiedząc ile to potu i krwi 😀 Choć duma i satysfakcja, że się wtedy zrobiło, jest zawsze. Ba, nawet większością tych wyczynów się chwalę, choć wiem, że z własnej nieprzymuszonej woli bym ich nie powtórzyła.
No dobra. Może oprócz tego pakowania na wakacje. Jakkolwiek nie byłoby to traumatyczne przeżycie jakoś jest motywacja, żeby to powtórzyć 😀
…i za każdym razem sobie obiecuję, że nie nabiorę tyle stuffu i za każdym razem tego stuffu jest jakoś nie wiadomo ile 😉