Maż mnie zabrał na zdjęcia 🙂
Co prawda w celu zaspokojenia swoich potrzeb fotograficznych, ale fajnie było w końcu porobić zdjęcia dla robienia zdjęć, a nie tylko żeby mieć coś na daily 😉
Szukaliśmy już od wyjazdu na północ pola słoneczników i generalnie lipa. A M. dostał cynk od kolegi, że pod Gliwicami rosną. Co prawda okazało się to nie być takim polem z instagrama, raczej przerośniętą słonecznikową miedzą, ale dało radę.
A tak na przyszłość – na słoneczniki trzeba się wybierać o wschodzie słońca. Te skubańce odwrócone są w większości na południe, i o zachodzie są pod słońce 😉
W ogóle z technikaliów – oprócz zabrania mnie na zdjęcia, M. wcisnął mi też do ręki inny aparat. Bo ja to ostatnio leniem jestem, RP + 35mm i styka, po co psuć coś, co działa 😉 A tu dostałam lekuchny zabytek Fuji S3Pro. Fakt, że nadal 35mm 😉
To jest ciekawe, że technika idzie do przodu, aparaty mają teraz nawet AI wbudowane, które zaraz będzie parzyć kawę, a jak przychodzi co do czego, to często te najfajniejsze w odczuciach zdjęcia są ze starych strucli. To Fuji świetnie rysuje. Stara canonowska piątka też jest nie do pobicia, choć wielu kpi z „magii” tej matrycy.
Chyba wszystko zależy od tego, czego w zdjęciach się szuka. Ja na pewno nie szukam perfekcjonizmu 😉 Nie potrzebuję ostrości jak igła, braku wad optycznych i cudów wianków. A jest pewna ciężka do ujęcia w słowa „plastyka obrazu”, która mi się podoba. To Fuji też to ma, pomimo że jest aparatem topornym w użyciu, wolnym, z całymi 5 punktami autofokusa (dla porównania moje RP ma je w tysiącach :D). Nie zawsze jak widać trzeba mieć wszystko, żeby mieć „to coś” 🙂