Dotarliśmy do momentu domowego sushi.
Po Japonii ta myśl w nas kiełkowała, M. nawet pokupował utensylia, i w końcu się zdecydowaliśmy.
W sumie to wczoraj był pierwszy rzut, ale dzisiejszy jest bardziej fotogeniczny 😀
Jedyne co mogę powiedzieć to: „dlaczego tak późno?!?!”
Okazuje się, że to żadna sztuka magiczna, zawija się to łatwiej niż rolki z francuskiego, które z metra robiłam na każdą imprezę, kosztowo wychodzi tyle, co polski obiad z jakimś sensownym mięsem, a przygotowania wcale nie są jakieś wielkie. Jakby tak wyrobić jakieś nawyki i mieć trochę więcej wprawy we wsadach to już w ogóle..
Zdecydowanie to jest coś, co można powtarzać i wrzucić w standardowy domowy pakiet.