Taki poranek, że brakowało tylko jakiegoś parasola od słońca, bo jednak już od rana robiło się gorąco.
Pisanie na świeżym powietrzu ma swoje plusy dodatnie i ujemne 🙂 To takie łączące z naturą, ogólnie fajne, ale straszne jeżeli chodzi o sensorykę, gdy tu świeci, tam wieje, tu coś swędzi, łazi, ćwierka… 😀
I oczywiście zaraz chce się pić, siku, wysmarkać i nie wiadomo co jeszcze. Ale byłam dzielna i zdystansowałam się od problemów mojego układu nerwowego 😉 Nawet na dłużej niż myślałam, bo reszta nie wytrzymała i przyszła mi towarzyszyć, więc skupienie od razu siadło 🙂 Ale nie zepsuło to tego poranka 🙂
A na wieczór wróciłam do traumy dzieciństwa i zbierania porzeczek. 2 krzaki, 2 godziny, jedna micha, nie wiem ile kilo, ale M. mówił, że chyba 10 😀 Moim zdaniem przesadza, ale soku wyszło z 5 litrów 😉 Ten stary dobry zapach parownika…