Świat zniknął…
W sumie to nawet fajnie, bo ja tu w pracy mimo wszystko, a siedzenie na poddaszu w upale przed gorącym kompem nie jest najfajniejszą rzeczą, którą można robić w życiu.
Udało mi się wykombinować tak godzinki pracy, że kończę po ok 6 – fajny taki mniejszy wymiar pracy, akurat jest taki okres, że trochę spokojniej, klienci też na urlopach, wyrabiam się ze wszystkim, a człowiek zdecydowanie mniej zmęczony. No i więcej dnia zostaje, o takiej zwyczajowej 17 jest się już odsapniętym i po obiedzie.
I może jeszcze zacząć konkretnie coś robić. Albo nic nie robić 😀