Dziś wybraliśmy się rodzinnie – z dziećmi i teściem – na pokaz hamerykańskich samochodów 🙂
Całość odbywała się na lotnisku aeroklubu na Muchowcu – czyli generalnie na dużej połaci placu z trawą. Akurat w Katowicach jest piękna pogoda i pełne słońce, a my nieprzyzwyczajeni do tego, że to już w sumie lato, spiekliśmy się na tej patelni 😀
Przypomniałam sobie te wszystkie dni na Woodstocku, Jarocinie, Ostrawie… Te kilometry złażone po wydeptanych trawach, wszędobylski kurz i palące słońce. Nie wiem, czy na dzień dzisiejszy zdecydowałabym się na powtórkę takiej egzystencji. Może jeszcze takiej w wersji „enhanced”, z możliwością jakiegoś sensownego cienia od czasu do czasu. Nie to zdrowie i nie ta kondycja… Choć gdzieś tam w głębi serduszka trochę ciągnie do takiej „wolności” 😉
Ale było super, nawet młodsze dziecko ożyło po tym, jak miało okazję potrzymać skunksa [sic!] na rękach i wytrzęść w low-riderze (jako jedno z 10 dzieci, także niezły deal :)).
I wyjątkowo tym razem dorzucę trochę zdjęć tu też do posta, choć w sumie fotograficznie się nie wykazałam. Skupienie na tym, żeby przetrwać warunki fizyczne, nie pogubić towarzystwa i nie zwariować w tym hałasie zdecydowanie odbiło się negatywnie nad spokojem kadrowania. Pomijając to, że w okularach przeciwsłonecznych niewiele widać 😉 Na 90 zdjęć mam te 8 kadrów powiedzmy, że względnie sensownych.
A poza tym nie mogę się zdecydować – Mustang czy Challenger? Choć naoglądałam się tego tyle, że trochę się przejadło 😀 Mustangi to jakoś tak od dawna bliskie serduszku, Aż bym sobie konika na moim Fordziaku przykleiła 😉 Ale ten Challenger… ech… Samochód tak ostentacyjnie ostentacyjny, że bardziej już nie można, ale coś w sobie ma 🙂







