To jest w sumie ciekawe, że z silnej niezależnej kobiety, która dopiero co pogodziła się z singielstwem i ułożyła sobie całkiem fajnie swoje turystyczno-artystyczne życie, w rok z haczykiem stałam się żoną mężowi i „matką” dzieciom.
Matką w ciapkach, bo nie ja rodziłam, choć młoda potrafi się gdzieś tam zapomnieć i awansować mnie z cioci na mamę. Mniej-młody nadaje do mnie po imieniu (za moją zgodą) i w sumie fajnie – bo chciałabym być osobą, która może ich wspierać niż być ich zwierzchnikiem. Mam zbyt małe doświadczenie w materii obcowania z dzieciakami w takiej rodzicielskiej relacji by tu kreować jakieś autorytatywne teorie, ale na razie wierzę, że wychodząc z pozycji osoby nie mającej „przymusu”, niezmęczonej wstawaniem po nocach i nadal widzącej ich raz na jakiś czas, będę miała siłę i cierpliwość, żeby ich wysłuchać, zrozumieć i doradzić. I pokazać kawałek świata z trochę innej perspektywy w ramach poszerzania horyzontów.
W każdym razie mój wewnętrzny leniuszek jest zadowolony z takiego obrotu sprawy. Mam tendencje do wybierania łatwych ścieżek i nie wstydzę się tego. Nie ma nic złego w tworzeniu sobie prostego życia 😉 Nie ma co szukać problemów, one i tak nas regularnie znajdują…