Jechaliśmy na ten urlop kombiaczem zapakowanym po dach. Ale takim totalnym tetrisem, bo i pościel dzieciaków, śpiwory na jachty, lodówka turystyczna, każde z nas po torbie… A między tym gdzieś wielka torba foto na kilkanaście aparatów i druga z obiektywami mojego męża 😀
Nie wiem finalnie czy podciągnął progres swojego projektu porównującego matryce, wiem, że pola ze słonecznikami (które było gdzieś na Żuławach, widziałam dowody, ale ciężko było z dziećmi jeździć w kółko a potem kazać im godzinę patrzeć jak tata robi zdjęcia :D) finalnie nie znaleźliśmy. Ten statyw to chyba właśnie po jakiejś sesyjce z widokiem na moje niebo pozostał albo właśnie był rozstawiany 😉
A poza tym to wydawało mi się, że jak będę tu dwa tygodnie, to coś ogarnę na chacie, ale finalnie ogarnęliśmy jakieś niezbędne minimum. Nie wiem, gdzie ten czas uciekł…