Ktoś, kto mnie zna od dłuższego czasu mógłby powiedzieć, że to wcale nie jest szczególne zdjęcie w moim dorobku. Jakbym jeszcze wybrała kadr, w którym widać molo w Brzeźnie, to w ogóle byłby „standard”.
A dziś to jest jednak dość szczególny widok. Raz – że długo nie było mnie na północy. A dwa – że doszłam na to molo. Nie było łatwo i noga mnie bolała, ale doszłam. Jest to pewien postęp i bardzo się cieszę, że go zrobiłam.
Jeszcze pewnie dobry miesiąc-dwa miną zanim „zapomnę”, że miałam tę nogę złamaną, ale z dnia na dzień dostrzegam postępy i większy zakres ruchów, który jest dostępny.
Nie ma tak dużo czasu na zamulanie, niedługo trzeba będzie wejść na wyższe życiowe obroty, i „nie ma że boli”.
Choć marzę o momencie, takim trochę dłuższym niż parę godzin, żeby nic nie bolało, żebym się nie zacięła w żaden palec, że by nic nie było stłuczone, naciągnięte, przeciążone… Naprawdę marzę…