Korzystając z chwili wolnego od pracy udało mi się domknąć projekt przetestowania wszystkich posiadanych atramentów (żeby nie było – nie wszystkie posiadam w butelkach, dobra połowa to tylko próbki z różnych źródeł i wymian ze znajomymi).
Mam jakąś tendencję do powtarzalnych czynności wymagających cierpliwości i długodystansowości (wide to daily jakby nie patrzeć). I pomimo wiele razy klnę na to co robię po drodze, to jednak lubię to. Daje to dużo samokontroli, ćwiczenia silnej woli, cierpliwości, a poza tym – czegokolwiek się nie robi dłużej, to po jakimś czasie staje się w tym dobrym.
Nawet będzie mi brakować tego „rytuału”, że co wolna chwila to odmalowana jakaś buteleczka albo dwie. Odpisane litanie (każdym posiadanym atramentem mam napisaną litanię Bene Gesserit, bo akurat byłam w fazie Diuny, a ten tekst miał odpowiednią długość), więc już nie można się wbić w fazę pseudo-medytacji pisząc kolejny raz to samo. Choć z drugiej strony cieszę się cholernie, że mam to już za sobą, i pewnie do Pen Show w Katowicach w kwietniu będzie spokój (bo wtedy znając życie znowu pójdę polować na próbki ;-)).
Może teraz pojawi się więcej zdjęć lub nawet, o zgrozo, relacji z podróży?… 😀