To musi być miłość!
No albo łakomstwo 😉
M. musiał odebrać jedną rzecz z naprawy z Gliwic i przejeżdżał koło jednej „specjalnej’ cukierni. Wolę myśleć, że specjalnie dla mnie zajechał po karpatkę, o której niedawno rozmawialiśmy, niż że jeździł tam za każdym możliwym razem, żeby sobie upolować napoleonkę 😉
Swoją drogą obie okazały się być z tym samym (albo bardzo podobnym) kremem.
Poza tym chorujemy dalej. M. jakby mniej, mnie coraz mocniej boli gardło.
Ale za to wyprowadziłam tu daily na prostą. I chyba tyle byłoby z osiągnięć.
A… jeszcze pranie zrobiłam 😉