Na urodziny podarowałam sobie trochę czynienia dobra 😉
Udało się w końcu zakwalifikować na donację, albo byłam chora, albo wyniki nie takie, albo wyjazd, albo po wyjeździe… Nie jest tak łatwo się wstrzelić w czas, kiedy można oddać krew. Paradoksalnie to był jedyny dzień, kiedy mogłam jeszcze w tym roku.
Najważniejsze, że się udało. Mam nadzieję, że moje płyteczki komuś pomogą.
A w zamian za to dostałam chyba najfajniejszy prezent jaki mogę dostać – czas. Trochę wolnego czasu 🙂
Fakt, że po donacji to człowiek nie jest jakiś super chętny do życia, ale na pogmeranie w artykułach piśmienniczych to wystarczy 😉
A tak w ogóle to zawsze miałam jakieś urodzinowe przemyślenia, wnioski, jeszcze niedawno była „huczna” 40-tka… A teraz? No są te urodziny i tyle. Ani ważniejszy ani mniej ważny dzień niż inne. Wolałabym chyba żeby kolejne przychodziły jak najpóźniej, bo czas zdecydowanie leci za szybko…
I to nawet nie jest kwestia czy jestem stara czy nie. Myślę, że tak naprawdę ciężko będzie mi się zestarzeć gdy mój wewnętrzny „głupek” ma się dobrze i ciągle umie się śmiać i robić „głupie” rzeczy. Kwestią jest to, czy będę miała siłę na to wszystko, co jeszcze bym chciała zrobić w życiu. Ostatnie doświadczenia mi pokazały, że nie do końca mam jej tyle ile mi się wydaje i już nie da się tak kozaczyć bez konsekwencji jak kiedyś… A człowiek by chciał wszystko niezależnie od mocy w mięśniach 😉 No cóż…
Może się nauczę żyć trochę spokojniej. Kiedyś 😉