200 tygodni porannych stron.
Tak jak tu napisane – niesamowite, jak jednocześnie to długo i krótko.
Z jednej strony mam wrażenie, jakbym dopiero co zaczynała to pisać, a z drugiej – jakbym zaczęła z 3 życia temu… Muszę sobie przypominać gdzie byłam i kim byłam gdy mijał tydzień pierwszy…
Ale jedno jest niezmienne – uwielbiam te moje pół godziny z piórem i papierem. Nie robię na co dzień żadnych akcji dbania o paznokcie czy włosy, to przynajmniej zrobię akcję dbania o myśli.
Ciężko w sumie stwierdzić, co tak naprawdę mi te strony dają, ale już przypomniały mi o tylu rzeczach, wpadły na tyle pomysłów, uporządkowały tyle myśli… a także przetestowały tyle atramentów i pozwoliły na tyle zabawy „artykułami papierniczymi”, że nie umiałabym z tego zrezygnować. Przynajmniej nie na stałe, bo oczywiście są takie dni, gdy nijak nie da się wyłuskać tych kilkudziesięciu minut w spokoju. I kiedy fizycznie jest to po prostu za dużo…
Ale przy takich rutynowych dniach… Poranna kawka, papier, atrament… no kocham =)

 
																								 
																								 
																								