Wracając od rodziców (standardowo ze słoikami i pudełkami :D) stwierdziłam, że mam jedyną w swoim rodzaju okazję, żeby sprawdzić co u mojego drugiego drzewa. Bo ostatnio przejeżdżałam dość szybko i miałam wrażenie, że już go nie ma…
I niestety to nie było wrażenie. Ono było na końcu tej drogi, która teraz też wygląda trochę inaczej. I nie go nie ma.
Cóż… jeszcze trochę powisi na ścianie jednej kuchni w pracy. I na paru moich zdjęciach.
Niby wiem, że wszystko przemija, ale czasem jakoś nie ma takiej wewnętrznej zgody. Ciężko odżałować pewne rzeczy – co ciekawe częściej „pierdoły” niż poważne straty.
W każdym razie mam nadzieję, że kiedyś zrobię zestawienie zdjęć moich drzew. To pewnie będzie mniej obfocone, bo chyba nawet nie mam wersji zimowej. Ale coś tam się zbierze…
A tak poza tym kolejne pincet kilometrów z hakiem pyknięte… W towarzystwie chyba połowy Polski, wyjątkowo duży ruch był tym razem, w takim sznurze samochodów dawno nie jechałam autostradą…
PS. Jeszcze taki kadr z działki rodziców. Urósł skubany z 2x w ciągu doby.