Long time no see… 😉
Bosz, jak ja dawno nie używałam żelazka.
Ogólnie z definicji nie prasuję. Nie chodzę w lnianych koszulach, większość ubrań mam niewymagających interwencji tego urządzenia. W Gdańsku jeszcze prasowałam ścierki kuchenne, bo nie zawsze prałam je na gorąco – tak na zasadzie odkażania.
No i teraz jak byłam w północnym domu to ogarnęłam taki pakiet ścierkowy.
Jakoś tak się stało, że pomyliłam daty spotkania śpiewankowego i wylądowałam z wolnym popołudniem – idealnym na zmianę pościeli, prasowanie i lekkie ogarnięcie chałupy. Często jak wpadam pędem do Gdańska i w sumie tylko śpię w tym mieszkaniu to mi czegoś takiego brakuje.
A jak się ogarnie takie rzeczy to od razu lepiej w człowieku 🙂