Wpadliśmy w góry „technicznie” i po drodze do Mrówki (bo skleroza nie boli, tylko powoduje zwiększone przemierzanie przestrzeni) dostrzegłam taki domek. Wymusiłam parę zdjęć w drodze powrotnej, bo to było tak bezpretensjonalnie ładne, że nie mogłam się powstrzymać.
Ciekawe, czy ktoś widział, jak samochód na gdańskich z niewiadomych powodów zwalnia i pasażerka otwiera okno i obfotografowuje dom. Tyle dobrego, że z telefonu, bo jakbym miała akurat pod ręką jakiś bardziej wyglądający sprzęt mogłoby być dziwnie 😉
W każdym razie podziwiam ludzi, którzy tworzą coś „niepraktycznego” w swoim domu/obejściu. Mam wrażenie, że jestem tak bardzo skoncentrowana na zapewnianiu optymalnych rozwiązań i pomieszczenia wszystkich rzeczy, że nie ma miejsca na to, żeby coś po prostu było, bo jest ładne.
Tzn. mam kolekcję „kurzozbieraczy” z różnych podróży na przykład, ale stoją na regale robionym na wymiar, który założenia miał pomieścić konkretne rozmiary książek i owe pamiątki.
Jakoś nigdy w mojej przestrzeni życiowej nie było miejsca na meble ze zdobieniami, albo niepraktycznymi półkami. Wszystko było na wymiar, pod korek, dopasowane. Jak na jachcie – wykorzystany każdy kawałek przestrzeni, której i tak było za mało.
Tu u teściów jest jakby inaczej, dużo stylizowanych mebli, układy, które służą tylko temu, żeby było ładnie. Ale też oprócz tych ładnych rzeczy nie ma specjalnie kolekcji tysiąca płyt czy książek. Dopiero my zagracamy jak to tylko możliwe wszystkie rejony.
Tak ostatnio się zastanawiałam ile przestrzeni potrzebowałabym do życia, żeby móc sobie pozwolić na przykład na jadalnię, gdzie jest tylko stół i krzesła i puste ściany. Albo taki salon, gdzie jest kanapa i stolik kawowy. I 30m2 przestrzeni. I te puste ściany – bez półek na wszystko, bez szafek, bez kolekcji tego czy tamtego. Wychodzi mi koło 200m2… plus piwnica i garaż na 3 samochody 😉
I po dwa-trzy biurka na osobę 😀
…a można by zamiast posiadania tych wszystkich hobby generujących posiadanie rzeczy po prostu oglądać seriale 😉